wtorek, 21 września 2010

Szukanie mieszkania

Przed wyjazdem do Hiszpanii zastanawiałyśmy się jakie lokum będzie dla nas najlepsze. Z początku nasz wybór padł na akademik. Jednak gdy zobaczyłyśmy ceny (400 euro za miesiąc) stwierdziłyśmy, że nie jesteśmy aż takimi frajerkami by tyle płacić za samo zakwaterowanie. Zapewnienie ze strony uniwersytetu o ich pomocy w znalezieniu mieszkania, pozwoliło nam spać spokojnie i nie obawiać się o kwestię związaną z przyszłym lokum. Po dotarciu na miejsce okazało się jednak, że sytuacja wcale nie wygląda tak cukierkowo.

Jeszcze w dniu naszego przyjazdu Fran poinformował nas, że znalezienie mieszkania może okazać się nie lada wyczynem. Jednak my nie tracąc swojego optymizmu, wierzyłyśmy że biorąc się ostro do poszukiwań uda nam się znaleźć lokum już w ciągu 2 dni. Kolejnego dnia mieszkańcy Albacete obchodzili święto, wobec tego i my zawiesiłyśmy nasze poszukiwania na jeden dzień aby świętować razem z nimi. W czwartek wcieliłyśmy nasz plan w życie. Przeczesując strony internetowe natknęłyśmy się na kilka ciekawych ofert w dobrej cenie. Byłyśmy ograniczone ponieważ na mieszkanie chciałyśmy przeznaczyć jedynie 150-200 euro miesięcznie. Ucieszone pierwszym sukcesem spisałyśmy numery telefonów potencjalnych współlokatorów i udałyśmy się na spotkanie z Franem. Nasz mentor natomiast zajął się przeczesywaniem ulic. Ofert mieszkań szukał na słupach, przystankach czy tablicach ogłoszeniowych. Z notesem pełnym numerów udałyśmy się do ORI (hiszpańskiego BWZu).

Ku naszemu zaskoczeniu na miejscu okazało się, że nikt z tam obecnych nie włada językiem angielskim. Szok numer 1. Szok numer 2 – pracownicy ORI najwidoczniej nie zostali zatrudnieni tam, aby pomagać studentom. Wiadome było od początku, że „olewusy” nie zamierzają pomóc nam w znalezieniu mieszkania. Ogłoszenia, którymi dysponowali były stare i dawno nieaktualne (data ważności maj 2008). Rozczarowane postawą Hiszpanów, ciągle wierzyłyśmy, że jedna ze znalezionych przez nas ofert będzie tą jedyną.

Fran przystąpił do wybierania kolejnych numerów na telefonie. Mimo, że nie rozumiałyśmy w całości prowadzonych przez niego rozmów, domyślałyśmy się iż nie są one dla nas pomyśle. Z każdym kolejnym telefonem nasza nadzieja malała. Średni czas jednego wykonanego przez niego połączenia to 30 sekund. Po obdzwonieniu wszystkich osób na naszej liście nie pozostała nam nadzieje na to, że szybko wyprowadzimy się od Winnie.

Pierwsza realna szansa na wynajęcie mieszkania pojawiła się dopiero w piątek. Justyna (znajoma z WZtu) znalazła mieszkanie dla 4 osób – nas trzech i poznanej wcześniej Marii, studentki Erasmusa z Finlandii. Razem z Jesusem (mentorem Marii) poszłyśmy obejrzeć mieszkanie. Spodobało nam się. Lokum było przestronne ze świeżo wyremontowanymi sypialniami i kuchnią zaopatrzoną we wszystkie niezbędne dla nas sprzęty (zakupione poniekąd w IKEI). Nie mogło być tak idyllicznie, musiał być jakiś haczyk. Po pierwsze cena – 200 euro plus miesięczne opłaty, co stanowiło górną granicę naszego budżetu. Drugą kwestię stanowił depozyt – 400 euro (sic!). Po negocjacjach Jesusa, Catarrina (właścicielka mieszkania) powiedziała że jutro zadzwoni z ostateczną decyzją w sprawie wynajmu.

Wracając do domu cieszyłyśmy się ze znalezienia mieszkania, ale jednocześnie kombinowałyśmy skąd wziąć do jutra 600 euro. Sprzedaż organów wchodziła w grę. Po kilku minutach po naszym powrocie do tymczasowego domu, sms od Frana – „Znalazłem mieszkanie za 145 euro miesięcznie. Jutro idziemy oglądać”. Co teraz? Byłyśmy nieco rozdarte, z jednej strony kwestią kasy, z drugiej lojalności wobec dziewczyn. Różnica w cenie była spora w związku z tym powiedziałyśmy dziewczynom o alternatywnej ofercie mieszkania, mając jednocześnie nadzieje że to zrozumieją.

Następnego dnia poszłyśmy obejrzeć mieszkanie. Spotkałyśmy się z Evą i Maribel, dwiema Hiszpankami wynajmującymi połowę mieszkania i szukającymi współlokatorek. Dziewczyny wydały nam się sympatyczne, jednak problemem był fakt że prawie w ogóle nie mówiły po angielsku. Mieszkanie było skromne i niewielkie, ale dla nas w zupełności wystarczające. Po tym spotkaniu zdecydowałyśmy wynająć mieszkanie, które było w dobrej cenie i niezłej lokalizacji, blisko uniwersytetu i centrum.

Tym sposobem wyrwałyśmy się spod szponów zachłannej i agresywnej Brytyjki.








1 komentarz: